Kto jest kim w przypowieści o drzewie figowym w winnicy i co z tego wynika?
- Daje nam czas, wciąż daje nam czas, wciąż daje nam więcej czasu; i daje nam łaskę, wciąż okopuje nas i obkłada nawozem łaski, on, ogrodnik doskonały - pisze ks. Łukasz Libowski o ludziach i Bogu,
Winogrodnik przyszedł do swojej winnicy, podszedł pod rosnące w niej drzewo figowe „i szukał na nim owoców”. Co w tym wypadku znaczy „szukał”? Na pewno nie to, że winogrodnik podszedł pod figowiec i że leniwie, od niechcenia rzucając tylko nań okiem, skonstatował, że owoców na nim brak. Czasownik wszak „szukać” desygnuje tutaj czynność tyleż długotrwałą, co intensywną: winogrodnik wyzna zaraz, iż szuka owoców na nieurodzajnym drzewie już od trzech lat. Nie chodzi więc tu bynajmniej o szukanie po łebkach, byle jakie, podjęte na odczepnego, dla świętego spokoju, lecz o szukanie, w które szukający jest zaangażowany, i to całym sercem, wszelkimi swoimi siłami; idzie tu o szukanie gorliwe, namiętne, pełne pasji, które podejmuje ktoś, kto bardzo chce i ma nadzieję znaleźć to, czego szuka. Możemy wyobrazić sobie tę scenę w taki sposób: że właściciel winnicy, szukając na swoim ukochanym figowcu fig, zaniepokojony i zdenerwowany chodzi, krąży bez ustanku koło niego, przygląda mu się z każdej strony, co rusz odgina jego gałęzie, rozchyla gęstwinę jego listowia i zagląda do środka, aby upewnić się, że doprawdy nie wisi na nim żadna figa. Oto piękny, poruszający obraz tego, jak na figowcu, którym jesteśmy, Bóg szuka fig.
Figi. Pośród naszych gałęzi, w koronie drzewa, którym jesteśmy, Bóg poszukuje owoców. Owoców: czyli czego? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie: odpowiedzi można dać tu wiele i to rozmaitych, a każda może być właściwa. Sam postuluję, aby owe tak wyczekiwane przez winogrodnika figi czytać jako życie harmonijne. Co rozumiem przez „życie harmonijne”? Ano życie, w którym jest miejsce na wszystko, w którym wszystko się przyjmuje, w którym we wszystko się wchodzi, twórczo to przetwarzając, przepracowując i obracając na pożytek, pożytek zarówno doczesny, jak wieczny, swój własny i innych, tak bliskich, jak dalszych, tak swoich, jak nieswoich. Owo „wszystko” to wszystko ludzkie, wszystko, co pisane czy przeznaczone człowiekowi, wszystko, co człowiekowi właściwe: dole i niedole, przyjemne i nieprzyjemne, łatwe i trudne, powodzenie i niepowodzenie, łaska i niełaska, sukces i porażka, śmiech i płacz, radości i smutki, miłość i nienawiść, cierpienie i ulga, wojna i pokój; a lista ta nie jest w żadnym razie wyczerpująca. Kto zatem żyje życiem harmonijnym, kto zatem żyje w pełni życiem człowieczym, ten przez to, co nań przychodzi i spada, kroczy w ostatecznym rozrachunku spokojnym, miarowym krokiem, ten poprzez to, co mu się zdarza, bieży równym rytmem, równym tempem; ten w tym, co mu się przytrafia, potrafi nie bez mniejszych czy większych nawet problemów, ale jednak się znaleźć; ten to, co zostaje mu dane, umie udźwignąć i unieść.
Właściciel winnicy „szukał owoców, ale nie znalazł”. Cały dramat figowca z naszej przypowieści na tym polega, że pozostaje on bezowocny. Dlaczego nie rodzi owoców? Ponieważ nie następuje zapylenie. Żeby kwestię, która tu się otwiera, objaśnić, sięgnąć potrzeba do botaniki i historii uprawy drzew figowych. Otóż figowiec jest drzewem dwupiennym, czyli takim, którego męskie i żeńskie organy generatywne, rozrodcze występują na różnych osobnikach. W konsekwencji w trybie naturalnym owocuje on dość nieregularnie: bywa, że, tak jak w naszej opowieści, nie wydaje owoców nawet przez kilka lat. Owocuje mianowicie wówczas, wiadomo, kiedy zostanie zapylony: a zapylenia tego dokonują błonkówki, kiedy odwiedzają figowcowe kwiatostany drzew naprzemiennie męskich i żeńskich. Stąd to, jako że był nieprzewidywalny co do rodzenia owoców, figowiec nazywano w starożytności drzewem kapryśnym. Dopiero z czasem hodowcy-sadownicy wykoncypowali mechanizm sztucznego zapylania figowców, tzw. kapryfikację. Ów przełomowy w dziejach uprawy tych roślin mechanizm jest genialnie prosty: na drzewach żeńskich zawiesza się gałązki kwitnącego drzewa męskiego. Drodzy Czytelnicy, nie zostawiajmy tego szczegółu niezinterpretowanym; spróbujmy zaczerpnąć zeń naukę o nas i dla nas. Owóż problemem naszym jest bezowocność: nie jesteśmy w stanie żyć życiem harmonijnym; będąc figowcami, nie rodzimy fig życia harmonijnego. Czemu? Bo nie następuje w nas zapylenie. Na czym zaś w naszym wypadku zapylenie miałoby polegać? Powiedziałbym tak: dokonuje się ono wtedy, kiedy dostrzegamy, kiedy zauważamy, że rzeczywistość jest Boża; w tym sensie Boża, że przeniknięta Bożą Opatrznością, że przez Boga, suwerennego, absolutnego i w istocie jednego jedynego jej władcę, rządzona, że przez Boga wspaniałomyślnie kierowana i zawiadywana; owszem, nie bezwzględnie, nie po tyrańsku, ale z poszanowaniem naszej wolności i ze zgodą na wszystkie tej naszej wolności, fatalne nieraz skutki. My tymczasem zamknięci jesteśmy i na rzeczywistość, i na Boga: zamknięcie, zakleszczenie się w sobie samym to jest przyczyna braku na naszych gałęziach fig życia harmonijnego. Owoce te wyrosną na nas niechybnie, jeśli połączymy męskie z żeńskim, żeńskie z męskim, tzn. jeśli w naszej głowie i w naszym sercu, w tej najgłębszej komnacie naszego wnętrza zwiążemy ze sobą prawdę o rzeczywistości i prawdę o Bogu, kiedy dwu tym prawdom pozwolimy się ze sobą zewrzeć. Naonczas bowiem coś w nas pęka, naonczas powstaje w nas twórczy, stwórczy, kreacyjny ruch, dokładnie tak, jak to jest w przypadku zapylenia, ruch, którego finałem jest upragniony i wytęskniony ‘fructus benedictus’, a więc zdolność wejścia w to, co na nas naciera i napiera, czymkolwiek i jakiekolwiek by to nie było.
Ksiądz o zapylaniu. Z motylkiem czy ze pszczółką. Oj niedobrze...