„Kochaj ludzkość. Idź za bogiem”. Lekcja Marka Aureliusza
Zbyt wielu z nas kocha tylko ludzi, zbyt wielu kocha tylko Boga, a mało jest tych, którzy kochają i ludzi, i Boga - zauważa ks. Łukasz Libowski.
Twoje zapiski
Pomysł na tekst niniejszy wpadł mi do głowy zupełnie nieoczekiwanie w czasie wykładu z literatury greckiej, jaki wygłaszała jedna z moich znakomitych nauczycielek i nauczycieli, wspaniała profesor Ewa Osek, 10 maja. Wykład był o cesarzu-filozofie Marku Aureliuszu, a właściwie nie tyle o Marku Aureliuszu, co o tekście – toż wykład był nie z historii, lecz z historii literatury – jaki nam on po sobie pozostawił, mianowicie o jego, wedle rozwiązania przyjętego za innymi zapewne autorami przez Osek, Pamiętnikach.
Te Pamiętniki Marka Aureliusza w naszym polskim obiegu funkcjonują najczęściej – zaznaczmy, iż dysponujemy kilkoma ich tłumaczeniami – jako Rozmyślania. Tytuł ten nie pochodzi jednakże od ich autora, ów bowiem dzieło swoje zostawił nam w dziedzictwie nienazwane; aczkolwiek w księdze jego trzeciej mówi o nim τὰ ὑπομνημάτιά σου [czyt. tá hypomnemátiá sou], czyli „twoje zapiski”, co brzmi w sumie trochę dziwnie, ale jeszcze do tego za moment wrócimy i rzecz się wówczas rozjaśni. Z kolei żyjący w latach 850-935 biskup Arethas z Cezarei, który interesujące nas tu pismo odkrył po jego zaginięciu, opatrzył je tytułem następującym: τὰ εἰς ἑαυτὸν ἠθικά [czyt. tá eis heautón ethiká], co by przetłumaczyć dało się tak: Pisma etyczne do siebie samego. Chociaż nagłówek ten dla naszego dzieła koniec końców się nie przyjął, wart jest wspomnienia, ponieważ wyraźniej aniżeli Markowe „twoje zapiski” obwieszcza on i zapowiada, jaka treść jest pod nim umieszczona.
Powtarzać i zapamiętywać
Co to za treść? Otóż Pamiętniki Marka Aureliusza to zbiór sentencji – aforyzmów, zaleceń, maksym, autorefleksji itd.; jak policzono, tekst tworzy blisko 30.000 wyrazów, rozciąga się zaś on na 113 stron w wydaniu Teubnera. Całość ta podzielona została na 12 ksiąg, rozpadających się dalej na różnej długości rozdziały. Co ciekawe, swój utwór skomponował Marek po grecku, a nie po łacinie, jako że był to w jego czasach, po pierwsze, język codzienny elity rzymskiej oraz, po drugie, jako że był to język ówczesnej filozofii. Uważa się, że Pamiętniki reprezentują literaturę neostoicką oraz że pisząc je, nawiązał włodarz-myśliciel do, najprawdopodobniej, Epikteta.
O co z tymi maksymami chodziło? Przede wszystkim to trzeba skonstatować, iż nie były one przeznaczone do publikacji, ale na prywatny wyłącznie użytek. Istotnie, Marek Aureliusz tworzył je dla samego siebie: tym właśnie tłumaczy się fakt, że są one napisane w 2. osobie liczby pojedynczej, co nota bene okazuje się cechą charakterystyczną pamiętnikarstwa tamtejszej doby; to ujaśnia nam także obecność zaimka dzierżawczego „twoje” we wspomnianym wyrażeniu Markowym „twoje zapiski”. Lecz po co układał sobie cesarz sentencje? Dlatego – tak zwykło się na to pytanie odpowiadać – iż zgodnie z wyznawaną przezeń doktryną należało takie aforyzmy medytować; iż należało takie aforyzmy naprzód, w miarę możliwości, komponować, a potem po tysiąckroć powtarzać i zapamiętywać – wszak uznawano to za jedną z praktyk, które wieść miały człowieka do szczęścia, szczęścia swoiście, oczywiście, pojętego.
Diabeł tkwi w szczegółach
Przy jednej tylko z Markowych myśli chciałbym się tutaj zatrzymać; tj. przy tej, co do której jestem przekonany, że wyświetla i pokazuje ona coś interesującego w kontekście wiary i religii. Myśl ta, wzięta z Pamiętników Aureliusza księgi siódmej, brzmi jak następuje: φίλησον τὸ ἀνθρώπινον γένος. ἀκολούθησον θεῷ [czyt. fíleson tó anthrópinon génos, akoloútheson theó]. Mamy tu dwa króciutkie zdania, dwa imperatywy, polecenia; choć może stosowniej byłoby mówić o jednym poleceniu, które dotyczy dwóch dziedzin rzeczywistości, humanistycznej i teologicznej.
Pierwszy nakaz przetłumaczyć daje się tak: „Kochaj ludzkość”; ponieważ jednak mamy tu imperativus aoristii, a zatem imperativus czasu przeszłego dokonanego, to chcąc być precyzyjniejszym, zdanie to oddać należało by po polsku w ten sposób: „Ukochaj ludzkość”. Jak mi się zdaje, warto zatrzymać się tu przy owej ludzkości – po grecku: τὸ ἀνθρώπινον γένος [czyt. tó anthrópinon génos]. Gdyby starać się o dosłowność w przekładzie, rzec by trzeba nie „ludzkość”, ale „rodzaj” czy „ród”, dodając do tego „rodzaju” czy „rodu” przymiotnik „ludzki” vel „człowieczy”. Ma taka różnica w słowach znaczenie? Ma – choć subtelne: lecz mawiamy przecież, że diabeł tkwi w szczegółach. Owóż „ludzkość” to rzeczownik abstrakcyjny, a co za tym idzie, pusty; to znaczy: nie istnieje nic takiego, co by podeń podpadało, istnieją wszakże tylko poszczególni ludzie, nie żadna ludzkość. Tymczasem greka jest w tym punkcie konkretna – mówi: „rodzaj ludzki”. Idzie zatem – możemy z tego wnioskować – o konkret: o miłość do każdego napotkanego w biegu życia człowieka. To zaś jest trudne, a przynajmniej trudniejsze od kochania ludzkości. Bo kochać ludzkość to tak naprawdę kochać nikogo; taka miłość jest nad wyraz bezpieczna: ludzkość nie wtargnie przecież do naszego życia i nie będzie się od nas czegoś domagać; nie płyną z takiej miłości żadne zobowiązania. Spokojnie można kochać ludzkość, nie kochając nikogo – co więcej: można kochać ludzkość, nienawidząc każdego człowieka, jaki wkracza w krąg, w pole naszej egzystencji, i każdym takim człowiekiem gardząc.
„I” jest tu ważne
Wtóra „komenda” Markowa głosi natomiast: „Idź za bogiem”. Przyjrzyjmy się tu przez moment słowu ἀκολούθησον [czyt. akoloútheson], próbując zorientować się w jego semantyce. Owszem, znaczy ἀκολουθέω [czyt. akolouthéo] „iść”, ale znaczy także, przykładowo, „towarzyszyć”, „naśladować”, „być posłusznym”. W konsekwencji ideę cesarza, z jaką mamy tutaj do czynienia, jak się okazuje, pojemną, bogatą, można by oddać w polszczyźnie również w postaciach następujących – odpowiednio: „Towarzysz bogu”, „Naśladuj boga” czy „Bądź bogu posłuszny”. Naturalnie, wszystkie te formuły odnoszą nas do jednego, że się tak wyrażę, momentu, do jednego aktu, co pozwala traktować je nam wymiennie – gdyby przyszło mi ów moment, ów akt wskazać, powiedziałbym, że jest to moment, akt związania się z bogiem. Przy czym w każdej z tych formuł na co innego zarazem kładzie się akcent, w inną stronę odnośną ideę Marka Aureliusza się profiluje – co właśnie należałoby sobie uprzytomnić: bo czym innym jest jednak kroczenie za bogiem, czym innym staranie się być jak on, a więc jego naśladowanie, czym innym jest towarzyszenie bogu, a czymś jeszcze innym słuchanie się jego zachęt i nakazów, zakazów. Sprawa druga byłaby tu taka: ἀκολούθησον [czyt. akoloútheson] to znowuż imperativus aoristii; pragnąc zatem wyrazić po polsku owo ἀκολούθησον θεῷ [czyt. akoloútheson theó] literalnie, rzeklibyśmy – to chyba wyrażenia odrobinę dosadniejsze, soczystsze, intensywniejsze: „Pójdź za bogiem”, „Potowarzysz bogu”, „Posłuchaj boga”.
Podsumujmy: zasiadający na tronie mędrzec starożytny, neostoik, radzi nam, żebyśmy kochali ludzkość i szli za bogiem. To „i” jest tu, jak dla mnie, ważne: mamy kochać ludzkość i postępować za bogiem. Nadał Marek Aureliusz sugestii, nad którą się tu trochę zastanawiamy, kształt koniunkcji: jej dwa człony są zatem ściśle ze sobą związane. Nie da się przeto wcielić zasady tej w życie po części, w jakieś mierze tylko: jeśli chcemy się na niej w naszym bycie oprzeć, musimy kochać ludzi przy jednoczesnym posłuszeństwie względem boga albo, odwrotnie, musimy trwać w posłuszeństwie względem boga, żywiąc jednocześnie miłość do ludzi. Uwagę drugą sformułowałbym natomiast w tym miejscu tak: myśl cesarza jest absolutna, nijak niezrelatywizowana. Czytałbym ją tedy jako dewizę, wedle której organizować wypada nam cały nasz nędzny człeczy żywot: o te dwie wyłącznie kwestie, zdaniem Marka Aurelego, ma się człowiek w swoim życiu troszczyć, jeśli pragnie być szczęśliwy, spełniony, spokojny – o miłość mianowicie do ludzi i o swoje związanie z bogiem.
Karykatury humanizmu i religii
Owo wskazanie cesarskie jawi mi się jako doskonale – per oppositum – przystające do naszego czasu, do naszych dni: naświetla ono i diagnozuje – cokolwiek może boleśnie, cokolwiek obcesowo – nasze zwichrowania, nasze kalectwo, nasze ograniczenia. Dlatego, że jest pośród nas wielu takich, którzy trzymają się tylko połowy Markowego „przykazania”. Z jednej bowiem strony są ci, którzy kochają ludzkość, ale nie są związani z bogiem; z drugiej natomiast strony są ci, którzy tak bardzo kochają boga, że w tej miłości się zatracają, tak się zatracają, że zapominają o człowieku i o ludzkim się z nim obchodzeniu. Pierwsi to osoby niereligijne, drudzy – osoby religijne; pierwsi to humaniści, drudzy – niehumaniści.
Lecz nie dość tego: boć tak wśród pierwszych, jak drugich znajdujemy radykałów, przypadki skrajne – w żadnym razie nie śmiałbym utrzymywać, że jest ich mało. To z jednej strony ci, którzy nie tylko, że nie są związani z bogiem, ale także pozostają przekonani, iż przestawanie z bogiem przeszkadza w prawdziwym kochaniu człowieka, i którzy w związku z tym, krótko mówiąc, walczą z religią, postrzegając ją jako wroga humanizmu; z drugiej zaś strony owi radykałowie to ci, którzy nie tylko, że nie kochają ludzkości, ale także twierdzą – myślę, że często w ogóle nie uświadamiając sobie tego – iż kochanie człowieka utrudnia kochanie boga, i którzy skutkiem tego tępią, plenią humanizm. Z tym, że jakość humanizmu owych humanistów i jakość religii takich osób religijnych są co najmniej wątpliwe i budzą niejakie obiekcje; niewykluczone, że to karykatury humanizmu i religii.
W służbie człowiekowi
Za jedną i drugą postawą – myślę tu o postawach radykalnych, skrajnych – stoi, pomijając już emocje, błąd, poważny błąd poznawczy: złe rozumienie religii i złe rozumienie humanizmu. W religii jako takiej nie ma wszelako żadnego pierwiastka antyhumanistycznego, w humanizmie z kolei jako takim nie ma nic antyreligijnego. Jeśli ktoś wierzy i jest antyludzki, to jego antyludzkość ma swoje źródło nie w religii, ale gdzie indziej, w nim samym, w jego historii, w jego zranieniach, w rozmaitych jego zmaganiach z życiem ludzkim, z tym, czym i jakie to życie jest; i tak samo jest w przypadku naszym wtórym: jeśli ktoś jest humanistą antyreligijnym, to jego antyreligijność nie bierze się w sposób koniecznościowy z jego humanizmu, ale – znowuż – z niego samego, z jego przeszłości, z jego rozmaitych walk i z otrzymanych w nich ciosów. Tak, antyhumanizm i nastawienie antyreligijne to blizny po wielkich, głębokich ranach…
Humanizm i religia nie muszą sobie wzajem przeczyć, nie muszą się wykluczać: mogą się one znakomicie ze sobą łączyć – ku pożytkowi, ku rozwojowi człowieka, w służbie człowiekowi. Tego uczy nas, to stawia nam przed oczy, jak sądzę, swoim „Kochaj ludzkość. Idź za bogiem” Marek Aureliusz, cesarz wśród filozofów i filozof wśród cesarzy.
ks. Łukasz Libowski