Ta dyskusja się nie odbędzie. Poeta nie wróci [FELIETON]
Kopnęłam piłeczkę, uśmiechając się bezwiednie. Pomyślałam, że to najmniejsza i najprostsza rzecz na jaką mam wpływ. Wystarczy podnieść nogę, zamachnąć się i czubkiem buta dotknąć mały okrągły przedmiot, a ten potoczy się posłusznie. Na twarzy pojawi się uśmiech, a tętno radośnie przyspieszy.
![Ta dyskusja się nie odbędzie. Poeta nie wróci [FELIETON]](https://cdn2.nowiny.pl/im/v1/news-900-widen/2025/02/12/237861_1739357869_44053500.webp)
Ta dyskusja się nie odbędzie. Poeta nie wróci
Dlaczego nie widzimy tego samego?
– Co to za zima? Nie ma mrozu ani niczego... – usłyszałam, jak jedna pani mówiła do drugiej, wychodząc z kościoła św. Stanisława, biskupa i męczennika, zupełnie jakby patron zobowiązywał do cierpienia.
Po tych słowach na chwilę przestałam ufać swoim zmysłom, z niedowierzaniem rozglądając się dookoła. „Czy żyjemy w rzeczywistościach alternatywnych, które nakładają się na siebie? Czy po prostu wzrok płata mi figle?” – Te pytania dręczyły mnie przez resztę dnia. Ja przecież widziałam śnieg na chodnikach i dachach samochodów; czułam, jak białe płatki łaskoczą mnie w twarz. Były dwa stopnie poniżej zera – no może to nie dwadzieścia ani trzydzieści, ale bądź co bądź na minusie; a do tego aplikacja pogodowa ostrzegała przed „umiarkowanym śniegiem lub lodem”.
W ciągu następnych dni wydarzyło się kilka tragedii w moim otoczeniu. Komuś umarła bliska osoba, ktoś miał wypadek, ktoś inny otrzymał diagnozę, która przekreśliła jego plany na najbliższe pół roku. I postanowiłam przemyśleć moje nastawienie do kobiety, która nie widziała tego, co ja, w piękne styczniowe popołudnie.
W swojej głowie każdy jest sam
Łatwo się mówi, że dobra jest więcej niż zła, być pozytywnie nastawionym do świata i uśmiechać się, gdy wszystko układa się tak, jak trzeba. Ale gdy szanse niczym temperatura powietrza spadają poniżej zera, nie myśli się o tym, jaki świat jest piękny, tylko, że życie jest beznadziejne. I choćby, nagle, wyrosło przed nami zaginione, starożytne miasto powiemy, że nie widać tam nic ciekawego. Bo opuszczony, załamany duch traci ostrość widzenia.
John Donne napisał, że „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą” (tak zaczyna się piękny cytat, który stanowi motto książki „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwaya). Gdyby poeta żył jeszcze, podyskutowałabym z nim (nawiasem mówiąc, to niezwykła miara sukcesu i chyba marzenie każdego artysty, moje na pewno, żeby za ponad trzysta lat, ktoś chciał dyskutować z autorem/autorką na temat tekstu, który wywiera wrażenie na czytelnikach pomimo upływu czasu).
Myślę bowiem, że jednak istniejemy w osobnych światach, gdyż nasze „wyspy” zbudowane są z doświadczeń, które są tak złożone i wyjątkowe, jak złożony i wyjątkowy jest człowiek. I niby tkwimy na tej samej planecie, ale, ze swoim szczęściem lub nieszczęściem, każdy z nas jest sam – w swojej głowie – niczym dusza zamknięta w ciele. Inni ludzie mogą nas wspierać, być obok, gdy trzeba, ale to od nas zależy czy dopuścimy ich do siebie, czy też postanowimy zanurzyć się w swoim przeżywaniu bez doradców. Bywają bowiem sytuacje, że człowiek czuje się samotny, będąc w grupie. Ale też takie, że najlepiej czuje się w swoim własnym towarzystwie. Czy wtedy myśli się o „zespoleniu z ludzkością”, tak jak czynił to John Donne?
Myśl podąża za doświadczeniem
Jeżeli dostajemy kuksańca od losu, to czarne kolory wypierają błękit i zieleń z naszego pola widzenia, i chcemy samotnie przeczekać burzę. Otrząsnąć się z traumy bez świadków i konieczności odpowiadania na niewygodne pytania. Kiedy zaś otrzymamy niespodziewaną nagrodę, nasze światło może kogoś oślepić. Wolimy więc tymczasowo nie dzielić się dobrymi wiadomościami, aby na świąteczny poranek nie padł cień zazdrości.
Boimy się pokazać, że nam się poszczęściło, bo ktoś, komu w tym momencie akurat nie wiedzie się zbyt dobrze, może powiedzieć, że dla niego to nic takiego, albo że on już to dostał, już przeżył. I czar pryśnie. Dlatego czasem lepiej pobyć na swojej wyspie, w swojej radości, w samotności.
Mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak mój zmysł wzroku został poddany próbie, spostrzegłam na ścieżce, prowadzącej do Zielonego Jaru, jadącego na rowerze mężczyznę, który zawołał do kogoś radośnie: – Miłego dnia! – Najwyraźniej człowiek ten wyszedł już ze swojej samotni i mógł poczuć się „częścią lądu”, dzieląc się szczęściem z innymi. Dawał znać, że w tej chwili nie dzieje się u niego nic złego. Był piękny słoneczny dzień. Nie tylko w sercu tego pana. Wskazywały na to pokryte złocistymi refleksami korony drzew i prawie bezchmurne niebo. Byliśmy w tej samej rzeczywistości.
Zawsze do celu
W piłkę można grać zespołowo lub samemu, zwyczajnie odbijając ją od ściany dla własnej przyjemności. Od nas zależy, czy dopuścimy kogoś do zabawy. Kluczowe są nasze myśli i uczucia, które albo wbiją nas w dołek, zmieniając postrzeganie rzeczywistości, albo poszybują w górę, odkrywając przed nami karty pięknego życia.
Piłka zazwyczaj poleci w tę samą stronę, w którą skierujemy myśl. I pocieszające jest to, że do bramki z napisem „Szczęście” można trafiać wielokrotnie. Ale często pudłujemy, zwłaszcza gdy się rozpraszamy. Wtedy znów trzeba się zamachnąć i, z myślą o celu, wprawić piłkę w ruch. I tak w kółko, byle z nadzieją.
Po ilości można by sądzić, że przecinki były chyba dziś w promocji, co nie?