W zemście podpalił przyczepę, w której była kobieta. Mieszkaniec Żor trafił do aresztu tymczasowego [ZDJĘCIA]
Trzymiesięczny areszt zamiast dozoru. Początkowo usłyszał zarzut zniszczenia mienia, jednak po kilku dniach prokuratura zmieniła kwalifikację czynu i mężczyzna trafił do aresztu tymczasowego. W połowie stycznia podłożył ogień pod przyczepę gastronomiczną, co gorsza w czasie, kiedy w środku była pracownica. Właściciel punktu uważa, że sprawca zemścił się za udostępnienie policji nagrań z monitoringu. Dodaje, że mogło dojść do ogromnej tragedii, gdyby pożar dotarł do butli z gazem.
Zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu
Sprawa miała swój początek tydzień przed tym zanim doszło do podpalenia. W sobotę (14.01.), w rejonie budki gastronomicznej przy ul. Stodolnej w Żorach, policja skontrolowała jednego z kierowców. Po przebadaniu go alkomatem, okazało się, iż mężczyzna prowadził będąc pod wpływem alkoholu. Zatrzymano mu prawo jazdy. Z kolei właściciela przyczepy poproszono o przekazanie nagrań z monitoringu, by ustalić przebieg zdarzeń.
47-latek, wzburzony sytuacją, uznając iż za wezwaniem policji stoi ktoś z punktu gastronomicznego, wrócił na miejsce dwa dni później.
- Był tu w poniedziałek, rozpytywał o kamery, nawet zostawił kontakt do siebie - mówi Artur Nojek, właściciel przyczepy. - My nie mogliśmy odmówić policji udostępnienia nagrań, gdybyśmy nie zrobili tego dobrowolnie, skończyłoby się nakazem prokuratora i wtedy rejestrator zostałby zarekwirowany na czas potrzebny śledczym do zabezpieczenia tych materiałów, a my zostalibyśmy bez monitoringu. Chciałbym, żeby to wybrzmiało, to nie była nasza złośliwość.
Tymczasem w kolejnych dniach, mieszkaniec Żor, zamiast ochłonąć, wciąż nie mógł się pogodzić z tym, co się stało. W kolejną sobotę ponownie zjawił się na Stodolnej.
Podpalił i uciekł
Dyżurny żorskiej komendy policji, 21 stycznia, około 20:00 otrzymał zgłoszenie o podpaleniu przyczepy z jedzeniem na wynos. Dzięki nagraniom z monitoringu, szybko ustalono, kto stoi za podłożeniem ognia.
- Sprawca pojawił się z butelką wypełnioną, jak się okazało, benzyną. Podpalił ją, a kiedy zobaczył efekt swoich działań, uciekł z miejsca zdarzenia - przekazuje rzecznik policji, asp. Marcin Leśniak.
Właściciel punktu nie kryje emocji. - W naszym odczuciu, podpalił to z zamiarem pozbawienia życia osoby, która znajdowała się w środku, ponieważ wiedział, że ktoś tu jest - mówi Artur Nojek. - Wrzucił bańkę z benzyną pod przyczepę, poczekał aż te opary się nazbierają i wtedy podpalił. Ogień miał ze trzy metry.
Na pomoc natychmiast ruszył jeden ze świadków pożaru i pracownica budki. - Dzięki Bogu jakiś człowiek zgasił ten pożar, wziął swoją gaśnicę i od razu zareagował, chciałbym wyrazić mu swoją wdzięczność - dodaje przedsiębiorca. Po wstępnej ekspertyzie producenta przyczepy, koszt naprawy oszacowano na około 72 tysiące złotych.
Śledczy szybko ustalili i zatrzymali mężczyznę, który dokonał podpalenia. - Policja zadziałała błyskawicznie, to trzeba podkreślić, stanęli na wysokości zadania - zaznacza Artur Nojek. Aresztowany usłyszał zarzuty zniszczenia mienia i narażenie osoby na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
"Boimy się o nasze zdrowie i mienie"
47-latek po tym, jak przyznał się do winy i wyraził skruchę za to co zrobił, został objęty policyjnym dozorem oraz zakazem zbliżania się i kontaktowania z poszkodowanymi i pracownicą. Zakaz obejmował również zbliżanie się do samego miejsca, gdzie znajduje się przyczepa.
- Podejrzany opisał okoliczności, w jakich dopuścił się tego czynu, przeprosił pokrzywdzonych i wyraził gotowość naprawienia szkody, którą wyrządził. Dodatkowo przyznał się, ma stałe miejsce zamieszkania, nie był poprzednio karany - przekazuje prokurator rejonowy Leszek Urbańczyk.
Mężczyzna został wypuszczony na wolność, na co dużym zaskoczeniem zareagował właściciel punktu. Jak stwierdził, decyzja sprawiła, że on, jego bliscy i pracownicy poczuli się zagrożeni. - Ten człowiek podpalił przyczepę, wiedząc, że w środku ktoś jest. W dodatku to nie był impuls, przyszedł tu z takim zamiarem - dodaje Artur Nojek. Swoimi obawami podzielił się z prokuraturą, podkreślając, iż mogło dojść do wielkiej tragedii.
Śledczy prowadzili w sprawie dalsze czynności. Po kilku dniach zmieniono kwalifikację czynu.
- Po przesłuchaniu kolejnych świadków i uzupełnieniu materiału dowodowego, zwłaszcza po przesłuchaniu osób, które brały udział w gaszeniu tego ognia, jak również po innych dodatkowych czynnościach, w tym danych uzyskanych ze straży pożarnej, podjęliśmy decyzję o zmianie kwalifikacji prawnej, z uwagi na uzasadnione podejrzenie, iż podejrzany mógł dopuścić się również przestępstwa z art. 164 par. 1 KK, czyli sprowadzić swoim zachowaniem bezpośrednie niebezpieczeństwo pożaru, a zwłaszcza wybuchu butli gazowych, które były umiejscowione w tylnej części tej budki, w bliskości tego miejsca, gdzie było zarzewie ognia - wyjaśnia prokurator Leszek Urbańczyk.
Czyn z art. 164. par. 1 zagrożony jest surowszą karą, bo to nie pięć, a osiem lat więzienia. Zarówno to, jak i obawy pokrzywdzonych o swoje zdrowie, sprawiły iż zmieniono środek zapobiegawczy z dozoru na tymczasowy areszt. Mężczyźnie przedstawiono nowy zarzut, został przesłuchany drugi raz, "potwierdził to, co mówił wcześniej, nie mataczy w sprawie" - dodaje prokurator. Ostatniego stycznia podejrzany został doprowadzony do Sądu Rejonowego w Żorach, sąd podzielił stanowisko śledczych i zastosował wobec niego trzymiesięczny areszt. 47-latek przebywa aktualnie w zakładzie karnym w Raciborzu.
"Największa głupota w życiu"
Mężczyzna, jak twierdzi, działał pod wpływem emocji, chociaż od sytuacji, która je wywołała, minęło kilka dni. To jednak nie sprawiło, że ochłonął.
- Stwierdził, iż było to związane ze zdarzeniem, kiedy właśnie w pobliżu budki doszło do awarii jego samochodu, a kiedy przejechał na parking, po jakimś czasie zjawiła się policja, która skontrolowała go alkomatem. Badanie wykazało, iż jest w stanie nietrzeźwości - przekazuje prokurator Urbańczyk. Mężczyzna podejrzewał, że doniósł na niego ktoś z punktu gastronomicznego. - To był główny motyw, narastała w nim złość i chęć odwetu, ale nie potrafił logicznie wytłumaczyć dlaczego to zrobił.
Podejrzany miał stwierdzić, iż żałuje tego co zrobił, twierdząc iż była to "największa głupota w jego życiu". Tłumaczył również, iż w czasie kierowania pojazdem był trzeźwy, alkohol miał spożywać później. Śledczy będą weryfikować tę wersję.