Jeśli myślę, że jestem zebrą, to jeszcze nie znaczy, że jestem zebrą
Z Sylwią Kędrą, psycholożką z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, o gorszym samopoczuciu i depresyjności mejluje ks. Łukasz Libowski
Staramy się jakoś z problemem sobie radzić i różnie to wychodzi
– Łukasz Libowski: Sylwio, pracujesz na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II jako psycholog. Co dokładnie jest Twoim zadaniem?
– Sylwia Kędra: Moim zadaniem jest prowadzenie konsultacji psychologicznych dla chętnych studentów i pracowników. W ramach tych konsultacji udzielam wsparcia psychologicznego, psychoedukacji, psychoprofilaktyki, przeprowadzam badania psychologiczne, pomagam w rozwoju osobistym, poznawaniu siebie, rozpoznaję też potrzeby innych konsultacji, bardziej specjalistycznych, np. psychiatrycznych czy psychoterapeutycznych.
– ŁL: Z czym najczęściej zgłaszają się do Ciebie studenci? Jesteś w stanie jakąś jedną kwestię wskazać?
– SK: Jak tak sobie myślę, to często słyszę o gorszym samopoczuciu czy depresyjności. Powodów jest mnóstwo – trudności w relacjach, w akceptacji siebie, lęki, negatywne myśli i scenariusze, stres. Zawsze staramy się jakoś z problemem sobie radzić i różnie to wychodzi. Czasem osiągamy efekt, który chcieliśmy, a czasem wręcz odwrotny. Stąd też rodzą się liczne frustracje, krytyka siebie, innych ludzi czy świata. Nic dziwnego, że czujemy się gorzej. Kiedy dochodzimy do pewnej ściany, kiedy dobrze wiemy, że wiele razy już próbowaliśmy ją zburzyć, a ona dalej stoi, wtedy często padają decyzje, żeby poszukać pomocy.
– ŁL: Na czym polega pomoc w wypadku osób, o jakich piszesz, mających gorsze samopoczucie czy depresyjnych?
– SK: Warto najpierw przyjrzeć się temu, czym jest to gorsze samopoczucie dla mnie osobiście. Mogą tutaj pomóc takie pytania: Co myślę? Co czuję? Jak reaguje mój organizm (reakcje fizjologiczne)? Co z tym robię? Czy te czynności, które podejmuję, dają mi taki rezultat, jaki chciałam/em uzyskać? Jeśli nie, to czy widzę jakiś inny sposób? Warto pamiętać, że gorsze samopoczucie to ludzka sprawa. Każdy z nas je miewa. Bardzo często możemy pomóc sobie sami, po prostu pytając siebie o to, czy czegoś potrzebuję, czy czegoś mi brakuje. Naprawdę potrafimy sami dojść do źródła. Jeśli jednak czujemy się znacznie gorzej, można by rzec – depresyjnie, to jest to sygnał, żeby udać się po wsparcie. Często w takim stanie towarzyszą nam krytyczne myśli na temat siebie, świata czy innych ludzi. Pamiętajmy wtedy, że myśl to nie rzeczywistość. Jeśli myślę, że jestem zebrą, to jeszcze nie znaczy, że jestem zebrą. Jeśli więc myślę, że jestem głupia, to jeszcze nie znaczy, że naprawdę jestem głupia. A poza tym, to co to znaczy „być głupim”? W jakich sytuacjach takie myśli mnie dopadają? Jak się okazuje, często możemy ulegać złudzeniom.
TRUDNO przepędzić negatywne myśli
– ŁL: Czyli szłoby z jednej strony o to, by przyjąć melancholię, by dać jej wybrzmieć w naszym życiu, z drugiej zaś strony o to, żeby w tej melancholii się nie pogrążyć, żeby w niej nie utonąć, żeby baczyć, by ona nas, niczym jakaś czarna dziura, nie pochłonęła. Jedno i drugie wydaje mi się bardzo, bardzo trudne. A podstawą jednego i drugiego wydaje się być – jak to chyba wynika z Twojego mejla – autorefleksja.
– SK: Tak, autorefleksja pozwala na poznanie siebie, tego, jak mam, co mnie cieszy, co bawi, a co niepokoi czy złości. I zarówno te przyjemne emocje, jak i nieprzyjemne są zupełnie naturalne, potrzebne i mają prawo być. Problem może zacząć się wtedy, kiedy traktujemy je jako coś niezwykłego, niedobrego i nadajemy im duże znaczenie. Pojawia się wtedy napięcie i chęć, żeby jak najszybciej je zredukować. Trudno przepędzić negatywne myśli, bo skupiając się na tym, żeby o nich nie myśleć, jednocześnie o tym przecież myślimy.
– ŁL: Mówi się – dość, jak mi się wydaje, powszechnie – o tym, że pandemia trudności ludzi depresyjnych pomnożyła jeszcze i wzmogła. Widzisz to w gabinecie? Jak rzecz wygląda z Twojej perspektywy?
– SK: Wcześniej problematyczne było zamknięcie z powodu pandemii. Teraz trudności są, jak obserwuję, z drugiej strony. To znaczy, że trochę trwała ta pandemia i w pewnym stopniu przywykliśmy do sytuacji zamknięcia w mieszkaniu. Zaczęliśmy się w tym odnajdywać w jakiś sposób. Problem więc pojawił się znowu, kiedy powróciliśmy do świata sprzed pandemii i wyszliśmy na zatłoczone ulice. W związku z tym: tak, pandemia zostawiła swój ślad w postaci gorszego samopoczucia, lęków czy napięcia związanego ze stresem w kontakcie z innymi.
– ŁL: Stres w kontakcie z innymi – brzmi to dla mnie, doprawdy, bardzo dziwnie. Rozumiem, że od czasu do czasu obcowanie z ludźmi może być kłopotliwe, problematyczne, ale żeby miało tak być stale, trudno mi to sobie wyobrazić. No ale przyjmuję do wiadomości, że u niektórych tak to jest. Zostawmy tymczasem ten wątek, nie umiem bowiem sformułować odnośnie do niego żadnego pytania. Ale ciśnie mi się tu na myśl inna kwestia. Otóż jesteś psycholożką na uczelni. W związku z tym chcę Cię spytać, czy depresyjność ludzi akademii – myślę całościowo, o dwóch rodzajach ludzi akademii, czyli zarówno o profesorach, jak studentach – różni się od depresyjności innych ludzi. Jesteś w stanie coś na ten temat powiedzieć?
– SK: Ten stres może się wiązać z lękiem społecznym. To, wbrew pozorom, bardzo powszechny problem. W kwestii drugiego wątku: jeśli chodzi o objawy, to nie widzę żadnych różnic. Inność dostrzegam co najwyżej w sposobie radzenia sobie zarówno z depresyjnością, jak i z innymi trudnościami natury psychologicznej. Ludzie akademii, szczególnie studenci, mam wrażenie, że częściej i szybciej decydują się sięgnąć po pomoc specjalistyczną.
Doświadczenie krzywdy bardzo dobrym przepisem
– ŁL: Skreśl zatem, proszę, słowo o tym lęku społecznym, skoro, jak piszesz, jest on czymś powszechnym.
– SK: Najpierw może powiem, że lęk społeczny to nie jest introwertyzm. Introwertyzm jest naturalną cechą osobowości, która nie ma nic wspólnego z lękiem. Osoba z lękiem społecznym natomiast będzie odczuwała stres i napięcie w kontakcie z innymi oraz obawę, że znajdzie się w centrum uwagi i zachowa w nieodpowiedni sposób. Mogą temu towarzyszyć reakcje fizjologiczne, jak silne i przyspieszone bicie serca, potliwość, drżenie, suchość w ustach, dyskomfort w klatce piersiowej. Kiedy czujemy, że zazwyczaj wolimy odpoczywać w swoim domowym zaciszu przy książce i herbacie bardziej niż na spotkaniach towarzyskich, to możemy przypuszczać, że po prostu bliżej nam do introwertyka niż ekstrawertyka. Każdy z nas może preferować inny sposób na spędzanie wolnego czasu i to jest okej. Kiedy jednak wybieramy książkę z obawy przed wyjściem i potencjalną negatywną oceną z otoczenia, to już może świadczyć o lęku społecznym.
– ŁL: Jakie są przyczyny takiego społecznego lęku?
– SK: Lęk społeczny, jak sama nazwa wskazuje, ma wiele wspólnego ze środowiskiem. Doświadczenie krzywdy, agresji słownej czy fizycznej, wrogości, wyśmiewania, braku wsparcia, ciepła, zrozumienia czy życzliwości z otoczenia jest więc bardzo dobrym przepisem na taki lęk. Szczególnie, kiedy te doświadczenia mają miejsce od najmłodszych lat, w pierwszym środowisku dziecka, czyli w rodzinie. Już jako mali ludzie nadajemy im znaczenie i budujemy swoje przekonania, nieustannie szukając potwierdzeń. To, jakie nadajemy znaczenie różnym wydarzeniom, zależy od temperamentu, rozległości problemu (czy tylko część ludzi jest wroga wobec mnie, czy wszyscy, których znam?) i wieku. Jeśli jako dziecko mieliśmy mnóstwo ciepła rodzinnego i czuliśmy się dobrze w szkole, to pojawi się przekonanie o tym, że ludzie są dobrzy, a kontakt z nimi jest bezpieczny. Jeśli jednak zamiast ciepła był krzyk i krytyka, to przekonanie będzie gruntować się prawdopodobnie w taki sposób, że ludzie są niebezpieczni i zagrażający, co z kolei może powodować lęk w kontakcie z innymi, czyli lęk społeczny.
Religia potrafi bardzo pomóc, ale też bardzo zaszkodzić
– ŁL: Sylwio, a jaka w tym wszystkim przypada rola religii? Pomaga? Szkodzi? Jest neutralna?
– SK: To zależy. Religia potrafi bardzo pomóc, ale też bardzo zaszkodzić. Neutralna też może być, jeśli neutralne mamy podejście do religii. Religia może pomóc, jeśli prawidłowo rozumiemy dogmaty, przykazania, przypowieści. Wtedy potrafimy je też dobrze wykorzystać w życiu. Z religii możemy jednak zrobić coś bardzo niezdrowego dla siebie i dla innych. Możemy zacząć wykorzystywać ją do potwierdzania swoich patologii. To bardzo trudny temat. Podam przykład tego, jak możemy wykorzystywać religię do ranienia siebie i do pomocy sobie. Postaram się, żeby ten przykład nie był zbyt inwazyjny, a jednocześnie chciałabym nim zachęcić do rozważania i szukania prawd. Najważniejsze przykazanie dla chrześcijan mówi: „Miłuj bliźniego jak siebie samego!”. To bardzo piękne i mądre słowa. Problem może się jednak pojawić, kiedy skupimy się na samej pierwszej części: „Miłuj bliźniego!”, traktując ją jak rozkaz, drugą część przykazania: „Jak siebie samego”, traktując jak oczywistość i sugestię, mówiąc sobie: „Cóż, siebie to na pewno miłuję”. Tylko czy ty, drogi Czytelniku, naprawdę siebie miłujesz? Odpowiedz sobie szczerze na to pytanie. Uwzględnij podstawowe kwestie. Czy dbasz o siebie? O swój odpoczynek, swoje potrzeby czy przyjemności? Czy je wyrażasz? Troszczysz się o nie? Okazuje się, że często nie. Często zostały pogrzebane wraz ze statusem panieńskim czy kawalerskim. „Kto – myślimy – miałby teraz na to czas?” Otóż dlatego właśnie możemy mieć problem, żeby bliźniego też dobrze i nie wbrew sobie miłować. Bo nie zatroszczyliśmy się wpierw o siebie i zwyczajnie nie mamy siły, a do tego czujemy złość i frustrację, bo ktoś nie dostrzega, jak bardzo się poświęcamy. Nie liczmy, że ktoś zrobi to za nas. Że wejdzie w naszą skórę i poczuje te trudne emocje, bo nie ma takiej mocy. Tak jak my nie jesteśmy w stanie wejść w czyjąś skórę. Jesteśmy dorośli, potrafimy mówić, więc mówmy, kiedy nie dajemy rady. To nie świadczy o słabości, a o szczerości. Jeśli więc wcześniej, drogi Czytelniku, bardzo lubiłeś jeździć na rowerze, to i teraz weź ten rower, chociaż raz w tygodniu, i jedź na przejażdżkę. Odpręż się. Świat poczeka.
– ŁL: Słyszałem kiedyś, że na wieść o tym, iż młodego człowieka dopadła depresja – ta depresja była już zdiagnozowana przez lekarza – pewien jowialny staruszek powiedział: „Nie wiem, czy to świat tak bardzo się zmienił, czy materiał coraz słabszy”. Jak byś, Sylwio, słowa te skomentowała?…
– SK: Myślę, że kiedyś inaczej radzono sobie z problemami natury psychicznej niż teraz. Albo sobie nie radzono, ale jakoś to się żyło. Mam na myśli konkretniej to, że świat dbania o zdrowie psychiczne bardzo się zmienia. Jesteśmy bardziej świadomi tego, jakie spustoszenie może siać zaniedbanie tej sfery. Więcej widzimy, bo mamy większy dostęp do informacji. Przekonanie, że do psychiatry, psychoterapeuty czy psychologa kierują się tylko osoby, które mają wyraźne kliniczne trudności, nie jest dziś już tak silne. Ponadto kiedyś był dużo mniejszy dostęp do takich specjalistów, przez co statystycznie mniej osób było poddawanych diagnozie. Konkludując, skład naszego organizmu nadal jest taki sam. Sami nadajemy różnym wydarzeniom rangę problemu tak, jak kiedyś. Stan wiedzy natomiast się zmienia, a razem z nim nasze osobiste podejście do sfery psychicznej.
Piękne, mimo że trudne
– ŁL: Wydaje mi się, że nasze problemy są dla nas nieraz dużym problemem. Inaczej: wydaje mi się, że mamy jakiś problem, jak bym to ujął, z mroczną stroną życia; że nie ma w nas na tę stronę życia zgody; że tę stronę życia często wypieramy. A przecież dochodzenie do ściany i spotykanie się z tym, co w nas mroczne, jest na swój sposób piękne. Jest piękne, bo jest głęboko ludzkie; bo objawia, żeśmy ludźmi. Nie sądzisz?
– SK: Zgadzam się, jest to piękne, mimo że trudne. Niestety to prawda, że często nie potrafimy przyjąć tej mrocznej strony. Nie dość, że jest trudna, to jeszcze niewygodna, a ten świat trochę biegnie za tym, żeby było łatwiej i bardziej komfortowo. Szczególnie problem ten da się zauważyć w dobie różnych aplikacji i portali społecznościowych. Przeważa tam idealne na swój sposób życie – zawsze z uśmiechem na pięknej twarzy, gdzie nie jest nudno, gdzie ma się perfekcyjną sylwetkę, pieniądze, wspaniały dom, mnóstwo przyjaciół dookoła. Nie ma tam miejsca na mroczną stronę życia. Może pojawić się pytanie, że skoro tam nie ma miejsca na tę mroczną stronę, a u mnie ona jest, to czy to jest okej? Dochodzenie do ściany jest trudnym doświadczeniem, ale dzięki niemu właśnie możemy rozwijać siebie i relacje z ludźmi. Dzięki trudnym doświadczeniom i wzajemnym zrozumieniu ci ludzie stają się bliskimi towarzyszami.
– ŁL: Tu, Sylwio, postawmy kropkę, tę ostatnią, bo gazeta przecież nie jest z gumy. Bardzo Ci dziękuję. Mnie przynajmniej dałaś swoimi mejlami dużo, dużo światła.
– SK: Miło mi czytać, że dały dużo światła. Ja również serdecznie dziękuję i za zaproszenie, i za pytania, które nieraz skłaniały mnie do głębszego zastanowienia.