Wielkanocne dekoracje. Covidowy kryzys w sklepach? [ZDJĘCIA]
Wybrałam się na poszukiwania wielkanocnych dekoracji do kilku dużych i kilku małych sklepików. I o ile z dostępnością kolorowych jajek, szczególnie tych DIY nie było większego problemu, to ze znalezieniem innych dekoracji już tak łatwo nie było.
Nie ukrywam, przeżyłam małe zaskoczenie. Zazwyczaj co roku, w wielkich i małych sklepach dekoracji świątecznych jest od groma. W tym roku ze znalezieniem czegoś zarówno w dobrej cenie jak i dobrego jakościowo jest kłopot.
Odwiedziłam dwa wodzisławskie sklepy Pepco. Na jednej ścianie znalazłam masę styropianowych jajek do samodzielnego ozdobienia typu DIY, były też gotowe pisanki. Króliczki? Kilka białych, porcelanowych, ostatnie sztuki szytych. Wianuszki na drzwi/ stół, które były w asortymencie się wyprzedały. Ozdoby plastikowe czy drewniane - poza dwoma kogutami brak, baranków też brak. Znalazłam zestaw dwóch gniazd z jajkami. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że były zalane klejem na ciepło.
Wybór nie powalał... Może wpadłam w niewłaściwym czasie? Może. Z pustymi rękoma jednak nie wyszłam - dorwałam dwie ostatnie jajeczne ozdoby do wazonu.
Kolejne na liście były Action i Tedi. W Action dekoracje świąteczne zajmowały dwie małe półki, które łatwo można było przeoczyć. Drewniana trawa z kwiatami, dwa wieńce kiepskiej jakości na stół... Słabo jak na taki sklep. Z pustymi rękoma ruszyłam w stronę Tedi w nadziei, że może tam coś upoluję. No i nie powiem - upolowałam, bo ze wszystkich sklepów to tam wybór był największy, choć i tak miałam wrażenie, że dekoracji było o połowę mniej niż w latach poprzednich. Wyszłam z jajkami i filcowym króliczkiem.
Najwięcej oczywiście dostępnych było jajek - tym razem plastikowych i porcelanowych, a nie styropianowych jak w Pepco. Koszyczki, sianko, nawet kilka zajączków się trafiło. Nadal jednak nigdzie nie znalazłam wartego uwagi wieńca na drzwi czy stół. Te, które widziałam składały się z najczęściej z gałązki forsycji zwiniętej w koło. Cóż, chyba będę musiała coś skleić sama.
Odwiedziłam też Carrefour. Był to jedyny sklep, w którym znalazłam wielkanocne palmy i kartki świąteczne, na dodatek całkiem ładne i w przystępnej cenie. I choć na pierwszy rzut oka wydawało się, że wybór dekoracji jest bardzo duży, to po większym przyjrzeniu się dostrzegłam, że większość wystawy zajmuje... zastawa stołowa (kubki, miski, talerze). Był duży wybór porcelanowych kur i króliczków oraz kolorowych świec. Baranków brak, albo po prostu byłam ślepa. Były z kolei żaby. Ktoś chce żabcię do koszyczka?
Odwiedziłam też popularny sklep typu "wszystko po 5 zł" i lokalne sklepiki z dekoracjami. Zaskoczenie jeszcze większe - dekoracji jak na lekarstwo. - Co się kurde dzieje? Zaczęłam pytać sama siebie... Gdy już "coś" się trafiło, cena powodowała u mnie lekki wytrzeszcz oczu.
Odpowiedź na to pytanie uzyskałam w jednym z lokalnych sklepików w Radlinie. Sprzedawca zdradził mi, jak wyglądają obecnie realia importowania towarów z Chin. Jeszcze kilka lat temu za kontener towaru z Chin płacono 2 tysiące zł. Dziś ta cena potrafi wynosić nawet 60(!) tysięcy zł. Ceny dostępnych towarów są zatem wysokie (żeby coś na tym zarobić), albo po prostu towaru jest mało lub go nie ma, bo nie opłaca się importować.
Dlaczego transport z Chin jest drogi?
Najpopularniejszą do tej pory, a zarazem najtańszą formą transportu z Chin do Polski był transport drogą morską. Jednakże pandemia COVID-19 sprawiła, że od jej początku do 2021 roku ceny kontenerów wzrosły dziesięciokrotnie. Wydłużył się także czas oczekiwania na towar nawet do 70 dni. Czy to oznacza, że małe sklepy z bibelotami wkrótce będą przeżywały wielki kryzys, a więksi gracze wywindują ceny w kosmos?
Agnieszka Kaźmierczak