Czy nasze jajka są trujące?
Na zlecenie grupy Krakowski Alarm Smogowy, przeprowadzono badania jajek z wolnego chowu, pochodzące z czterech miejscowości, w tym Rybnika i Żor. Badania pokazały, że nasze jajka są trujące, a wynika to z zanieczyszczeń powietrza.
Podczas badania analizowano ilość dioksyn w żółtkach jaj. Dioksyny to substancje, które uwalniają się przede wszystkim podczas spalania węgla i drewna. Dopuszczalna zawartość dioksyn w żywności, w tym w jajach kurzych, została określona w rozporządzeniu Komisji Europejskiej w 2011 roku i wynosi 2,5 pg/g (pikogramów dioksyn na gram tłuszczu). Jaja z Rybnika ten poziom przekroczyły zaledwie o 0,2 pg/g, jednak to pokazuje, że kury w Rybniku i okolicach mają kontakt z większą ilością toksyn w naturalnym środowisku. – Dioksyny to związki, które powstają na skutek spalania węgla. Jeżeli w piecach pozaklasowych spalamy węgiel, który ma dużo solanki, to spalany w niskiej temperaturze – przy niewielkim dopływie tlenu, generuje powstawanie dioksyn. W tym przypadku w mniejszym stopniu obwiniałbym śmieci. Przy nowoczesnych piecach węglowych klasy piątej z nadmuchem powietrza mamy dużo większą szansę na to, że przy spalaniu nie będziemy wytwarzać dioksyn. Znaczenie ma także jakość paliwa – powiedział nam Piotr Sergiej z Polskiego Alarmu Smogowego.
Smog spada na ziemię
Skąd takim razie dioksyny w jajkach? – Dioksyny to związek chemiczny, który nie rozkłada się szybko. W związku z tym np. w Rybniku, gdzie przekroczenia stężeń w powietrzu są koszmarne, niestety smog opada na ziemię i w tej ziemi pozostaje przez 10-15 lat. Kilka dekad temu problem z dioksynami był w Holandii, a teraz tam gleba zaczyna się oczyszczać. U nas poziom dioksyn w glebie stale narasta! Być może, gdybyśmy zbadali poziom dioksyn w jajkach od kur w maju – kiedy już nie palimy w piecach, to byłoby ich jeszcze więcej. Wydaje się, że gdy zawieje wiatr i oczyści powietrze, jest po problemie, a tymczasem mamy dioksyny często na własnych stołach – wyjaśnia Piotr Sergiej.
Trucizna w żółtku
W badaniach nie porównano jaj z mniej zanieczyszczonych rejonów Polski, np. Mazur czy Lubelszczyzny, bo koszt jednego badania to aż 1,5 tys. zł. Inicjatorzy analizy podkreślają, że podobne badania żywności powinny przeprowadzać uprawnione do tego organa, sprawdzając, czy sytuacja z południa Polski przekłada się na inne województwa. Co w takim razie o badaniach sądzą producenci jajek? – Pierwszy raz słyszę o czymś takim. Powietrze powietrzem, ale nie wiedziałem, że to się przekłada na jajka. Nie twierdzę, żeby nasze jaja były trujące, czy niebezpieczne dla ludzi – powiedział w rozmowie telefonicznej pan Tadeusz, hodowca z powiatu rybnickiego, który nie chce zdradzać swojego nazwiska. W podobnym tonie wypowiadają się hodowcy kur na własny użytek. – Nigdy nie podejrzewałam, że jajka mogą mieć w sobie jakieś trucizny. Mówi się, że jak kury są puszczane wolno, to jajka są lepsze, a tu się okazuje, że u nas nawet ziemia jest zatruta. Dalej będę jeść jajka, bo według tych liczb poziom tych toksyn nie jest tak duży – zapewnia Dorota Groworek, która na własnym podwórku hoduje kilka sztuk drobiu. O to, czy opisane stężenie dioksyn w jajkach jest niebezpieczne zapytamy także Sanepid, o czym już w kolejnym numerze Tygodnika.
Szymon Kamczyk