Trzeba nam mniej tęsknić, a więcej budować. Kilka słów o tym, jaki Kościół powinniśmy tworzyć
- Trudno mi pisać o Kościele, bo chciałbym przede wszystkim napisać o Nim dobrze. Nie oznacza to jednak, że ciemne strony górują w tej kwestii nad nami. Dlatego spojrzę na tę wspólnotę prawdziwie, autentycznie, tak, jak ja to czuję, choć chyba każdy czytelnik tego właśnie spodziewa się od autora. Wolę to jednak zaznaczyć - pisze ks. Adrian Pietrzyk.
Obecność jest zawsze wszystkim
Mój Kościół rodził się w wiosce pod Lublińcem. Był to Kościół, w którym było miejsce dla każdego, choć nieraz proboszcz w tym przeszkadzał. I tutaj byłem zawsze pod wrażeniem ludzi, którzy mimo takich doświadczeń byli przy Kościele, ale też powoli uczyli się, że w tym wszystkim trzeba też być budowniczym.
Wszystko zaczęło się, gdy zostałem ministrantem w wieku sześciu lat. Ówczesny proboszcz, ks. Gajda, upominał się o mnie podczas odwiedzin kolędowych. Bycie ministrantem, lektorem, szefem Liturgicznej Służby Ołtarza, członkiem zespołu muzycznego i stałym uczestnikiem pierwszopiątkowych nocnych czuwań sprawiało, że coraz bardziej uczyłem się Kościoła nie po swojemu, ale Tego, który pochodzi z innego świata.
Z lekcji religii z gimnazjum czy liceum mało co pamiętam, ale wspominam spotkania, pielgrzymki, nabożeństwa, w których uczyłem się drugiego człowieka. Patrząc dzisiaj z perspektywy czasu, widzę, że od samego początku starałem się o relacje i więzi, dbałem o to, by nigdy na to czasu nie brakowało. Często, zwłaszcza w pierwszych latach seminarium, ważne były dla mnie słowa, że obecność jest zawsze wszystkim. Spotkaniom kawowym nie było końca. Nie tylko dlatego, że uwielbiałem kawę, ale dlatego, że poznawałem ludzi, budowałem więzi, zawiązywałem relacje. To ten nieraz dialog bez słów, który sprawia, że drugi we wspólnocie nie poczuje się samotny.
Bo trzeba przyznać, że dzisiejsi głosiciele są mistrzami w układaniu planów, koncepcji i statutów, ale w tym wszystkim człowiek ze wspólnoty często jest bardzo daleko. Znam jego imię, wiem, gdzie pracuje, ale to, co dzieje się w jego codzienności, często jest przykrywane wygodnym szacunkiem i nie wtrącaniem się w nieswoje sprawy. A potrzeba obecności okraszonej subtelnością i delikatnością, żeby zobaczyć, jak mój bliźni się czuje i gdzie potrzebuje wsparcia.
Za takim Kościołem tęsknię i takiego Kościoła pragnę być budowniczym – Kościoła, który jest obecny.
Zaakceptować miłość w życiu chrześcijanina, choć przynosi ona cierpienie
Kościół to Jezus, a Jezus to Kościół. Jezus nie przyszedł jako Król wszechświata, Sędzia tego stworzenia – na to czekamy. Przyszedł jako Człowiek, Brat, Towarzysz, który uczy, jak patrzeć, jak słuchać, jak towarzyszyć innym.
Trudno dzisiaj trwać w Kościele, bo nie pasuje do dzisiejszych czasów. Dzisiejszy świat nie chce towarzyszyć: „Radź sobie sam!”. Nie chce wspierać: „Walcz o swoje!”. Nie chce się dzielić: „To należy do mnie!”. Idea braterstwa jest rugowana, a nawet piętnowana, a przecież człowiek tylko wtedy staje się prawdziwie szczęśliwy, gdy jest dla innych.
Każdy, kto potrafi i chce kochać innych, szczególnie tych, których Bóg postawi najbliżej na ścieżce jego życia, musi wiedzieć i zrozumieć, że obok pojawi się zawsze cierpienie. Kto kocha i chce kochać, ten zawsze cierpi. Taki obraz nie ma nas odpychać, ale pomóc zaakceptować rzeczywistość.
Skoro w centrum Kościoła jest Eucharystia, „najcenniejsze, co posiada na drogach historii”, uczta miłości, wspaniałe spotkanie z Przyjacielem, podczas którego niczego nie brakuje, to warto zaakceptować obecność miłości w życiu chrześcijanina, choć przynosi ona cierpienie. Bo wtedy też człowiek mało co doświadczy rozczarowań.
Za takim Kościołem tęsknię i takiego Kościoła pragnę być budowniczym – Kościoła, który jest braterski.
Nieraz jego słowa sprawiły, że popłynęły mi łzy
Pamiętam mojego proboszcza, który był bardzo wymagający wobec mnie, szczególnie wówczas, gdy byłem klerykiem. Nieraz jego słowa czy postawa sprawiły, że popłynęły mi łzy. Co najbardziej zapamiętam z naszych rozmów, to słowa: „Od przyjaciół wymaga się więcej”. Były dla mnie jak trzaśnięcie obuchem. Dzisiaj z perspektywy czasu patrzę na to inaczej. W tym wszystkim coraz bardziej zauważam sporo szczerości, ale też i zaufania.
Gdy o tym piszę, przychodzi mi na myśl najbardziej bliski mojemu sercu ewangelijny obraz. Ten ulubiony fragment Ewangelii zaprowadza mnie nad brzeg Jeziora Genezaret, gdzie Pan rozmawia z Szymonem Piotrem i pyta go o miłość, aby potem wskazać kierunek drogi wiary w Mistrza i konsekwencje takiej życiowej decyzji.
Za takim Kościołem tęsknię i takiego Kościoła pragnę być budowniczym – Kościoła, który jest szczery i potrafi zaufać.
Kościół to dwa skrzydła
W dziesiątym roku kapłaństwa jako ksiądz we wspólnocie Kościoła staram się o Kościół obecny, braterski oraz szczery. Staram się o to w relacjach kapłańskich i rodzinnych, w parafialnych grupach, pośród uczniów w szkole. Chcę być taki dla bezdomnych i więźniów, nie chcę uciekać od tego pośród młodych, małżonków i rodziców. Staram się o to jako ksiądz i o tę uczciwość walczę każdego dnia. Tęsknię za tym, aby każdy bez wyjątku uwierzył, że Kościół to dwa skrzydła, którymi są księża i świeccy – bez siebie nie możemy prawdziwie żyć, czyli z Bogiem i między sobą.
Gdzie szukam pomocy do tego wszystkiego? U Matki Bożej. Wrócę do źródła. Mój kościół parafialny to diecezjalne sanktuarium Matki Boskiej Lubeckiej. Mały, cudowny medalion, a jakże wielki w moim kapłańskim życiu! To właśnie Madonnie z lubeckiego wzgórza zawdzięczam to, gdzie dzisiaj jestem, bo to Ona przeprowadziła mnie przez kryzys, którego doświadczyłem w seminarium. Dlaczego w mojej pierwszej parafii w Starych Gliwicach, a potem w Sośnicy tak bardzo zależało mi, żeby kult maryjny był ludziom tak bliski, jak mnie jest bliski. Nie dlatego, by chwalić się Lubeckiem, gdzie cudowny obraz Matki Bożej został znaleziony w gnoju, ale po to, by moja droga była również ich drogą. Warto to, co kochamy, co jest naszym skarbem, składać również w dłonie i serca innych. Dawanie kawałka siebie, co nieraz jest bardzo niebezpieczne, sprawia, że wspólnota, tam, gdzie jesteś, buduje z Tobą na dobrych fundamentach. Przypatrywanie się, słuchanie i naśladowanie tej dziewczyny z Nazaretu naprawdę może pomóc nam, zwykłym ludziom, lepiej zrozumieć piękno Boga i Kościoła oraz dać siłę, by nieraz zaryzykować w ciemno, co może zdarzać się coraz częściej w naszym życiu.
Do zobaczenia na drogach Kościoła – z chęcią się spotkam i porozmawiam! Bo trzeba nam mniej tęsknić, a więcej budować!
ks. Adrian Pietrzyk
O autorze nieobiektywnie
Adrian to mój rówieśnik i kolego kursowy. Mogę polegać na nim jak na Zawiszy. Wiele mu zawdzięczam. Bo też przeżyliśmy razem nieco przygód. Adi to robotny wikary, wcześniej w Starych Gliwicach, teraz, od 2018 roku, w Gliwicach-Sośnicy. We wszystko, czego się podejmuje, jest mocno zaangażowany. Poza parafią i katechezą, a więc tym, co standardowo przynależy do obowiązków wikariusza, zajmuje się także rodzinami z Ruchu Szensztackiego – jako ich kapelan – bezdomnymi – jako kapelan schronisk Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta – oraz więźniami – jako kapelan w gliwickim Areszcie Śledczym. Nie mam wątpliwości, że w przyszłości będzie Adrian znakomitym, obrotnym śląskim farorzem.
ks. Łukasz Libowski
Takich księży nam potrzeba. Którzy z pokorą i oddaniem wykonują swoją pracę. Otwarci na potrzeby bliźnich, oddani temu co robią. Dziękuję za mądre, proste i szczere słowa.
Proszę bardzo z Biblii Tysiąclecia. Księga wyjścia 20.3-5
W żadnym przekładzie Biblii, której używa Kościół Katolicki, nie ma czegoś takiego jak "Mojzeszowa" ...
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu
Ksiądz najwyraźniej zapomniał o drugim przykazaniu skoro chce żeby ludziom był bliski kult maryjny.
Jak ksiądz chce do źródła to nich otworzy Pismo Święte i odświeży sobie 2Mojzeszowa 20.3-5
Dziękuję, księże Adrianie! Pamietam Cię właśnie takiego zaangazowanego w Starych Gliwicach. Boże, dopomóż na kapłańskich drogach!