O narkotykach trzeba rozmawiać wprost
O rodzicach, którzy wolą nie wiedzieć, młodzieży, która o narkotykach wie bardzo dużo i kampaniach, które zmieniają preferencje uzależnionych z Grzegorzem Romanowem – specjalistą terapii uzależnień rozmawia Katarzyna Gruchot.
– Jak epidemia wpłynęła na pracę Zakładu Lecznictwa Odwykowego w Pławniowicach, w którym pracuje pan jako terapeuta?
– Wywróciła ją do góry nogami, ale jak większość placówek służby zdrowia musieliśmy się do tej nowej sytuacji dostosować. Brakowało nam wiedzy i procedur, które musieliśmy sami wypracować. W tej chwili przyjmujemy pacjentów tylko z aktualnymi wynikami testów na coronavirusa. Niestety, zmieniły się zasady funkcjonowania ośrodka. Pacjenci, którzy mieli do tej pory możliwość korzystania z regularnych odwiedzin, wyjazdów na przepustki do domów czy oferty kulturalno-rekreacyjnej poza naszym ośrodkiem, zmuszeni byli z tego zrezygnować. Na czas lockdownu, przez około dwa miesiące, staliśmy się ośrodkiem zupełnie zamkniętym, choć terapia dla pacjentów cały czas trwała. Nasz budynek leży w środku lasu, więc łatwo było nam się odciąć od reszty świata. Jedynym zagrożeniem mogli być przychodzący z zewnątrz i zmieniający się terapeuci, ale mieliśmy taki reżim sanitarny, że nie było żadnych zachorowań.
– Czy zaobserwował pan teraz większe zainteresowanie pacjentów terapią dla uzależnionych od narkotyków?
– Kolejka osób oczekujących na przyjęcie jest trzykrotnie dłuższa niż była przed pandemią, ale złożyło się na to wiele czynników. Najpierw NFZ zmniejszył nam liczbę dostępnych miejsc, potem ze względu na wirus nie było nowych przyjęć. Nie ukrywam też, że chętnych do skorzystania z terapii w naszym ośrodku było zawsze więcej niż w innych placówkach. W tej chwili mamy pełne obłożenie, czyli 35 pacjentów, którzy przyjechali na dwunastomiesięczny okres terapii uzależnienia od narkotyków. Dramatem jest to, że okres oczekiwania na nowe miejsce wynosi teraz około pół roku. Dla pacjenta, który właśnie przyznał się rodzinie, że bierze narkotyki, albo znalazł się w sytuacji, która zmusiła go do leczenia, to jest bardzo ważny moment. Można powiedzieć, że to taki pik motywacji, który trzeba wykorzystać, a my nie możemy mu od razu zaoferować pomocy.
– Czy taka sytuacja jest we wszystkich ośrodkach oferujących terapię stacjonarną?
– Na Śląsku jest około dziesięciu placówek świadczących usługi dla dorosłych i kilka przeznaczonych dla uzależnionej młodzieży. W niektórych okres oczekiwania na przyjęcie jest długi, a inne w okresie pandemii mają dwa razy mniej pacjentów. Czasami ma na to wpływ miejsce, innym razem jakość świadczonych usług, albo długość terapii.
– Czy w dobie pandemii terapeuci korzystają z nowych możliwości, które daje internet?
– Powoli zaczynamy przestawiać się na inne formy leczenia. Światowy trend jest taki, żeby robić wszystko szybciej. Leczenie stacjonarne w ośrodkach, na dodatek 12-miesięczne przestaje być dla wielu pacjentów atrakcyjne. Skrócenie terapii podstawowej w ośrodku na rzecz wydłużenia programów readaptacyjnych, realizowanych po opuszczeniu placówki, może przynieść sporo dobrego. Może narażę się moim kolegom, którzy uważają że z uzależnieniem jest jak z ciążą: albo się jest, albo nie. Ja uważam, że można być uzależnionym w różnym stopniu i ten stopień determinuje też metodę terapii. Ośrodek zamknięty jest formą najintensywniejszą, bo zapewniającą zmianę środowiska, odcięcie się od wszystkich intensywnych bodźców, pełną abstynencję, ciszę i spokój. W dobie pandemii trzeba też rozważyć przeniesienie się do świata wirtualnego. Ja już robię w internecie, zalecane przez ministra zdrowia, terapie indywidualne, które nie wykluczają tych stacjonarnych. Coraz więcej osób chce się spotykać on-line.
– Od wielu lat Stowarzyszenie „Szansa”, które prowadzi ośrodek w Pławniowicach, organizuje zajęcia profilaktyczne dla uczniów szkół. Jak sprawić, żeby młodzież chciała słuchać o szkodliwości substancji psychoaktywnych?
– Mamy bardzo młody zespół terapeutów i to pomaga. Nie robimy żadnych pogadanek, ani wykładów. Staramy się być na luzie i nie atakujemy żadną wiedzą. Ja zaczynam od 20-minutowego stand-upu. Przedstawiam się, opowiadam o tym jak spędzam wolny czas, co lubię, jakie mam hobby i oni są zaskoczeni, że ktoś przyszedł z nimi pogadać i zaprosić ich do zabawy. Informacja o tym, że naszym celem jest rozmowa na temat alkoholu i narkotyków musi się pojawić jak najpóźniej. Ważne jest to, by zdążyły się między nami zawiązać jakieś pozytywne relacje, by nas polubili i nam zaufali. Oczywiście nie w każdej placówce młodzi ludzie są tak otwarci, jak w ILO w Raciborzu, z którym współpracujemy od wielu lat. Są też takie szkoły, w których uczniowie podchodzą do nas nieufnie, bo rzadko goszczą kogoś z zewnątrz. Na przełamanie barier i wywołanie szczerej rozmowy nie ma jakiejś idealnej metody, ale najważniejsze jest to, żeby nie silić się na rolę eksperta i pozostać sobą.