Każdy towar znajdzie swojego amatora. Czyli kilka słów o tym, jak odżył targ staroci i koni w Pietrowicach Wielkich
Po czteromiesięcznej przerwie do Pietrowic Wielkich powróciły targi: koński i staroci. Choć liczba wystawców i kupujących była uszczuplona z powodu wakacji i pandemii koronawirusa, to nie było najgorzej. – Cieszymy się, że mogliśmy powrócić – mówili Nowinom sprzedający.
Przede wszystkim nauka
Drugi raz na targach pojawiła się rodzina pochodząca z Makowa w gminie Pietrowice Wielkie. Pani Monika zabrała ze sobą dzieci: Martynę oraz Oliwera i wspólnie handlowali przedmiotami. – Przyjechaliśmy z antykami od babci, bo robiła porządki w szafach. W ten sposób nadajemy tym przedmiotom „drugie życie” – opowiada pani Martyna. Dodaje, że wybierając się na targi, chodziło jej o to, aby jej dzieci nauczyły się samodzielności i gospodarowania pieniędzmi. – Zainteresowanie wydarzeniem dość spore – ocenia makówianka, porównując liczbę kupujących do zeszłorocznego wakacyjnego jarmarku, w którym po raz pierwszy występowała jako handlarka.
Handel na wakacjach
Małżeństwo z Rybnika, Małgorzata i Bogdan, do Pietrowic Wielkich przyjeżdżają cyklicznie. – Bardzo dużo osób interesuje się tego typu przedmiotami. Niestety, przez pandemię zainteresowanie zmalało. Ludzie boją się przychodzić – mówi pan Bogdan, będąc jednak zdziwiony sporą frekwencją w dobie pandemii w Pietrowicach Wielkich. Na handel małżeństwo zdecydowało się w maseczkach, zasłaniając nos i usta, chroniąc siebie, ale i osoby, które przyszły na targi. – Trzeba dmuchać na zimne, nie można lekceważyć wszystkiego – wyjaśnia mężczyzna. Na stoisku małżeństwa znalazły się przeróżne przedmioty. – W tym naszym handlu nie chodzi o zarobek, ale czasami wpadnie jednak kilka złotych na zakup kolejnych gratów – dodaje pan Bogdan, wywołując uśmiech na twarzy swojej żony. Ważne, że dzielą swoje hobby, bo gdyby było inaczej, jedna osoba z małżeństwa patrzyłaby dziwnie na tę drugą. Ze swoimi przedmiotami krążą po różnych targach. Nawet wyjeżdżając na wakacje, zabierają do walizek kilka przedmiotów i tam handlują; tak dzieje się m.in. podczas corocznego urlopu w Koszalinie. – Tam mamy już swoich klientów. Jeden pan czeka na nas cały rok, aż przyjedziemy. Zbieraliśmy mu peerelowskie pocztówki. Całą walizkę zawieźliśmy mu w zeszłym roku. Ledwo ją zataszczył do domu. Mówił, że będzie miał rok, aby to wszystko przejrzeć – włącza się do rozmowy pani Małgorzata, mówiąc, że w tym roku z powodu pandemii koncentrują się tylko na targach organizowanych w okolicy.
Warto się targować
To już trzeci rok odkąd Małgorzata Bugol z Pietrowic Wielkich zajmuje się gromadzeniem „przedmiotów z duszą” i sprzedawaniem ich innym. Zachęcił ją do tego pierwszy jarmark organizowany w jej gminie i tak już pozostało. – Klienci są zawsze – odpowiada pani Małgorzata, kiedy prosimy o ocenę wydarzenia na przestrzeni tych kilku lat. Na stanowisku handlowała wspólnie z córką Michaelą. Panie głównie oferowały kryształy, szkło i porcelanę. – Co ważne, na takich jarmarkach warto się targować ze sprzedającym – radzi w rozmowie z nami. Pani Małgorzata podkreśla, że ważny jest porządek na straganie. Zawsze stara się, aby każdy produkt był widoczny. Przyznaje, że pandemia koronawirusa spowodowała mniejsze zainteresowanie ze strony kupujących, ale nie był to przyjazd na marne, sprzedała m.in. balony na wino czy brytfanny na mięso. – Każdy towar ma swoich amatorów – uśmiecha się. Oprócz jarmarku w Pietrowicach Wielkich pojawia się także na tego typu wydarzeniach w Wodzisławiu Śląskim i Chałupkach. – Ale najlepiej jest u nas – dodaje krajanka.
To tradycja
– Mówi się, że targi wygasają, ale nie mogą wygasać. To tradycja – zaczyna rozmowę z nami pan Joachim, którego spotkaliśmy przy handlu końmi. Mieszka w Błotnicy Strzeleckiej, ale do Pietrowic Wielkich stara się zaglądać często. Wie, że jego wizyta najpewniej nie przyniesie żadnego zysku, bo i żaden kupujący się nie znajdzie. Ustawiają się jednak do niego tłumy, aby z bliska zobaczyć zwierzę. Do Pietrowic Wielkich przyjechał z dwoma końmi huculskimi – jeden za 2,5 tys. złotych. – Jest teraz słabo ze sprzedażą, bo koronawirus. W poprzednich edycjach było jednak inaczej, zawsze jakiś kupiec był – mówi. Dodaje, że jest rolnikiem, ale i tam „wszystko się kiwa” ze względu na panującą pandemię. Wyjaśnia, że kiedy dowiedział się o kolejnych targach w Pietrowicach Wielkich, chętnie przyjechał. – Choćby nie sprzedać koni, a tylko wycieczkę sobie zrobić – wyjaśnia.
Piotr Czechowicz z Jastrzębia-Zdroju debiutował na targach końskich. To był też jego pierwszy „występ” na tego typu targach w życiu. Handlował zwierzętami sąsiada, bo na co dzień się nimi opiekuje. – Głównie oglądają – odpowiada pan Piotr, kiedy pytamy o zainteresowanie końmi. Oferował dwa ogiery z rodowodem, jeden za 1300 złotych. – To niska cena. Więcej koń z siebie da na roli, niż kosztuje – zauważa w rozmowie z nami.
Ludzie
Radna gminy Pietrowic Wielkie