Historycy odkrywają tajemnice Marszu Śmierci
24 stycznia Komisja Oddziałowego Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach odwiedziła Wodzisław Śląski. Wizyta komisji miała związek z objazdem miejsc pamięci narodowej związanych z marszem śmierci położonych na terenie miasta. Odbyła się w towarzystwie historyków Piotra Hojki i Jana Delowicza.
W południe w budynku dworca PKP w Wodzisławiu odbyło się spotkanie z muzealnikami i historykami poświęcone Marszowi Śmierci. Dzięki dociekliwości i niezwykłej wiedzy Jana Delowicza, cenionego dokumentalisty z żorskiego muzeum, na jaw wychodzą nieustannie nowe, niezwykle cenne fakty, dotyczącego tego tragicznego wydarzenia sprzed 75 lat. Jan Delowicz miał okazję rozmawiać z bliskimi osób, które uczestniczyły w marszu śmierci lub są krewnymi osób, które w marszu straciły życie.
W swojej prelekcji Delowicz przedstawił historię rodziny, która w piwnicy ukrywała więźniów, a na strychu ojca, który nie chciał wracać do jednostki wojskowej z urlopu, tym samym narażając się podwójnie na pewną śmierć w przypadku zdemaskowania. Przedstawił historię feldmarszałka armii Cesarstwa Austro-Węgier Johanna Friedländera, więźnia Auschwitz i uczestnika Marszu Śmierci zastrzelonego w pobliżu Wodzisławia, losy więźniarek, które przebywały na wsi na Wilchwach, w tym Noemi Judkowski, która w obozie znana była pod nazwiskiem Zofia Rosenstrauch. Pracowała w biurze projektowym w barakach w Brzezince. Po wojnie wydała wspomnienia oraz namalowała rysunki przedstawiające sceny, które pamiętała.
Delowicz nie zapomniał również o dzieciach, które szły w marszu śmierci. Kwestia ta jest niezwykle ważna, lecz często pomijana. Niektóre dzieci uczestniczące w marszu miały wielkie szczęście, bo zdarzało się, że dokarmiali je SS-mani. Niestety, los nie był łaskawy dla wszystkich. Gdy matki nie były już w stanie iść dalej, były brutalnie mordowane razem ze swoimi dziećmi.
Poruszony został także temat numerów obozowych więźniów oraz zbiorowych mogił. Często zdarzało się, że numery znajdujące się na pasiaku danego więźnia nie były jego numerem, bo pasiak albo pożyczył od innego więźnia, albo ściągnął go z trupa leżącego na trasie marszu. A co z numerami znajdującymi się na ich ciele? Te również często były nie do odczytania. Groby kopano najczęściej w piasku, ze względu na bardzo niskie temperatury. Po upływie 6 miesięcy w takiej mogile odczytanie numerów obozowych nie było już możliwe.