Daniel Wawrzyczek z Żor: obywatele dostają do ręki potężną broń, czyli kartkę wyborczą i każdy wynik będziemy musieli uszanować [WYWIAD]
Z Danielem Wawrzyczkiem kandydatem Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Żor rozmawiamy o jego wcześniejszych próbach zdobycia tego stanowiska, wyzwaniach, przed którymi stoi miasto oraz trwającej kampanii wyborczej.
Dlaczego zdecydował się Pan startować w nadchodzących wyborach na prezydenta miasta Żory?
- Każdy komitet wyborczy, a przynajmniej taki szanujący się ogólnopolski, którym jest komitet wyborczy Prawo i Sprawiedliwość wystawia swoich kandydatów w wyborach na prezydentów. Prawo i Sprawiedliwość w ogóle ma taką zasadę, że w miastach na prawach powiatu grodzkiego, w zasadzie niemal zawsze wystawia komitet pod szyldem partyjnym. Jeżeli nie wystawia, to musi, to być wtedy jakaś wyjątkowa sytuacja. Nasze środowisko zastanawiało się nad kandydaturami na prezydenta Żor. Było kilka osób branych pod uwagę i spośród tych kilku osób ja uzyskałem pozytywną rekomendację zarządu wojewódzkiego.
Cieszy się Pan z takiego obrotu sytuacji?
- Od wielu lat udzielam się na rzecz społeczeństwa i do takich sytuacji muszę być przygotowany. Nie rozpatruje tego w kontekście czy się cieszę, czy się nie cieszę. Od początku jestem szefem struktur Prawa i Sprawiedliwości w Żorach i na takie wyzwania jestem gotowy. Trzeba przygotować komitet wyborczy na wybory i to jest nasz priorytet, który trzeba zrealizować.
Już trzykrotnie chciał Pan zostać prezydentem Żor. Za każdym razem z negatywnym skutkiem. Myśli Pan, że te wybory zakończą się inaczej?
- Pani redaktor, to się okaże. Za każdym razem kiedy przystępujemy do wyborów, nie wiemy, jaki będzie wynik. Wcześniej co cztery lata, a teraz co pięć lat, bo zmieniono nieco ordynację wyborczą, obywatele dostają do ręki potężną broń, czyli kartkę wyborczą i oni podejmą decyzję. Każdy wynik będziemy musieli uszanować.
Ktoś, kto z zewnątrz patrzy na kandydaturę Pana i obecnie urzędującego prezydenta mógłby pomyśleć, że w Żorach szykuje się bratobójcza walka o stanowisko prezydenta.
- Powiem tak. W Żorach razem z ugrupowaniem pana prezydenta i Prawem i Sprawiedliwością wspólnie współrządzimy miastem. Nie od dziś, a od długiego już czasu. Jeżeli się nie mylę to nawet od 2006 r. Chociaż nigdy nie było formalnie podpisanej koalicji, to zawsze nazywaliśmy tę naszą współpracę konsolidacją. Pan prezydent wywodzi się z nieco innego środowiska niż ja. Niemniej znamy się od wielu lat, chodziliśmy nawet razem do szkoły podstawowej i do liceum. Pan prezydent poszedł na studia gdzie indziej, ja gdzieś indziej. Potem żeśmy się różnymi sprawami zajmowali, dopiero w 1998 r. tak się złożyło, że spotkaliśmy się w urzędzie miasta. To był jeszcze czasy kiedy w urzędach były zarządy miast i ta nasza współpraca, czy konsolidacja nadal trwa i ma się dobrze.
Nie ma między panami dozy rywalizacji, bo w końcu staracie się o jedno stanowisko?
- Taka rywalizacji mogłaby być gdybyśmy się jakoś jawnie zwalczali czy konkurowali ze sobą. A my tego nie robimy. Mamy oczywiście swoje poglądy polityczne, ale tutaj w urzędzie, pracując dla miasta i mieszkańców potrafimy razem współpracować. Obywatele nie oczekują kłótni, ale skutecznego zarządzania miastem. Warto też pamiętać, że samorządowcem się bywa, a człowiekiem się jest i prędzej czy później wróci się do tego społeczeństwa i pytanie, czy będzie można ludziom spojrzeć w oczy.
Jeżeli zostałby Pan wybrany na prezydenta, kto zostałby Pana prawą ręką, czyli zastępcą?
- Trudno powiedzieć, bo nie wiemy, jak ukształtują się wybory.
Jestem pewna, że ma Pan gotowy scenariusz w przypadku wygranych wyborów.
- Przede wszystkim w momencie kiedy wygrywa się wybory, to należy spojrzeć, jaki jest wynik wyborów do rady miasta. To jest wypadkowa następnych decyzji. Bo kiedy wygrywa się wybory na wójta, burmistrza, czy prezydenta to należy żyć w zgodzie z radą i radnymi, bo tylko wtedy można dobrze pracować na rzecz lokalnego społeczeństwa.
Stanowiska nie zaproponowałby Pan panu Sosze?
- Zakładać mogę różne scenariusze, czy współprace, ale do nich potrzeba woli obu stron. Jak będzie, to się okaże po wyborach.
Pan Daniel raczył zapomnieć o powyborczych koalicyjnych gierkach, po których szacunek ląduje w doopie niejednego polityka. W Raciborzu nie trzeba tego nikomu wyjaśniać.